Kuchnia polska

Podziwiam pustelników. Jedenaście lat temu przeżyłam coś na kształt wezwania do życia pustelniczego. Tak moją sytuację rozeznała Matka X [Być mniszką], a ja do dzisiaj pamiętam smak życia w tamtej ekstremalnej wyłączności. Smak Boga. Rzecz jednak w tym, że ja łakomczuszkiem jestem, i najchętniej nic bym nie robiła, tylko żyła takimi smakami. Miłością bym tylko chciała żyć. A tak się nie da. Miłością nie tylko żyć trzeba, ale miłością karmić też innych należy. Dzieci zrodzone z miłości wychowywać trzeba.

*

Życie prowadzę prawie pustelnicze, ale nie potrafię sobie dnia zorganizować tak, jak robi to rasowy pustelnik, jak mniemam. Zachwiany jest we mnie rytm snu i czuwania, rytm modlitwy, posiłków i pracy. Liturgia godzin wynikająca z organicznego porządku pozostaje niezrealizowanym pragnieniem. Buduję w sobie ład serca, ale dlaczego nie przekłada się on na ład życia?

Zakonne życie wspólnotowe organizuje czas w sposób naturalny: wspólnie kładziemy się spać i wspólnie budzimy do nowego dnia, razem stajemy do modlitwy i razem zasiadamy do posiłków, a czas między tymi czynnościami pracą wypełniamy. Dzień opiera się na solidnych filarach: jutrznia, nona, nieszpory, kompleta.

Samotnemu biada! Jedynym czynnikiem, który jakoś reguluje moje samotne życie są kontakty z innymi ludźmi oraz moje wobec nich zobowiązania. Nie mam poczucia fizycznego obowiązku wobec siebie: myję się, ubieram, sprzątam mieszkanie – dla innych. Czy dla nich też jem? Bo gotować dla nich już się nie odważę. Brak wprawy, bo okazji brak. Daję się gościć, ale goszczę rzadko. Pustelnik o naturze wędrowniczka.

Tak było również w zamknięciu, w czasie internowania w stanie wojennym. Oficjalne posiłki były bardzo ubogie. Czy dlatego, że cały kraj żył ubogo? Czy dlatego, że nas, zamknięte w złotej klatce eleganckiego domu wczasowego, żywił cały świat? Do ośrodka dla internowanych kobiet napływały bogate paczki z bogatego wolnego świata. Wędliny, sery, owoce morza. Dobra kawa, dobre papierosy. Suszone owoce.

Internowane panie wypracowały dodatkowy sposób na stałe dostawy świeżych owoców i warzyw z pobliskiego miasteczka, i wypełniając nadmiar wolnego czasu pitraszeniem, urządzały wystawne sałatkowe kolacje, na które byłam chętnie zapraszana. Pewnie dlatego, że wnosiłam sporo życia do monotonii i beznadziei tego zesłania na bezterminowe wczasy.

Byłam wdzięczną konsumentką wszelkich dóbr jadalnych, czego nie mogła strawić jedna z współmieszkanek w moim pokoju. Kiedy zobaczyła mnie przy konsumpcji kolejnej szyneczki, nie omieszkała rzucić w moją stronę: - Lepiej oddałabyś to komuś! Ja swoje racje oddaję moim dzieciom, kiedy przyjeżdżają na widzenia! - Nie da rady, nie mam dzieci – odpowiedziałam. - Ale - zawiesiłam głos - mogę je jeszcze mieć! I dla nich jem!

Poskutkowało, ale na krótko. Do ośrodka przyszedł kolejny transport darów, a ja zasiadłam do kolejnej smakowitej konsumpcji. Moja współmieszkanka nie wytrzymała: - Nie masz wstydu. Kto widział, żeby tak się objadać, kiedy w kraju taka bieda! - Jem dla Polski! - odparowałam. I od tego momentu miałam spokój.

*

Łakomstwo jest grzechem. Zarówno kulinarne, jak i duchowe. Znam oba jego rodzaje. Obecny duchowy post został mi zaordynowany przez Najwyższego, ale z uporządkowaniem sfery kulinarnej muszę radzić sobie sama. Mam w sobie szczerą wolę poprawy. Ale czy wystarczająco silną?

Od półtora roku przymierzam się do wprowadzenia w życie diety dostosowanej do moich indywidualnych potrzeb, opracowanej przez doświadczonego dietetyka. Szukałam jakiegoś dogodnego momentu do rozpoczęcia zmiany nawyków żywieniowych, jak się to uczenie nazywa. Może koniec lata? A może początek Adwentu? No to może wejście w nowy rok?

Wszystko na próżno. Dopóki na horyzoncie nie pojawił się drugi człowiek. To Fat Man, którego walce o zdrowie towarzyszę jak mogę. Pismo Święte mówi, że najskuteczniejsze sposoby pomocy, to modlitwa i post. Ponieważ tego drugiego sobie nie wyobrażam, zaoferowałam Fat Manowi to pierwsze, oraz trud porządkowania sfery kulinarnej we własnym życiu. Jem dla Fat Mana!

Krzątam się więc po kuchni, która znajduje się pięćset kilometrów od kuchni Fat Mana, i popijając wodę z imbirem kroję jarzyny, obieram owoce, ograniczam węglowodany, z nadzieją, że tym razem się uda. Nam obojgu, każdemu z nas. I jeszcze, podśpiewując, rozważam, co Najwyższy miał na myśli, dając mi to słowo na ten czas:


Jedzcież, przyjaciele, pijcie, upajajcie się, najdrożsi!
(Pieśń nad pieśniami 5, 1)


Fat Manowi
powyższą notkę i powyższe słowo
dedykuję
:)



18.01.2010


KOMENTARZE – tutaj


.