Jemioła

Samochód jechał płynnie przez adwentowy pejzaż, a ja przez jego szybę przyglądałam się wielkim nagim drzewom rosnącym w pobliżu szosy. Ogołocone z liści, dźwigały na sobie przyssane do gałęzi olbrzymie krągłe kępy jemioły. Dopiero teraz było widać, jak wiele koron drzew niemal w całości było obwieszonych jemiołowymi kulami, przypominającymi ciemne brodawki zwisające z chorej skóry. Patrzyłam na nie ze wstrętem. - Nigdy tego obślizgłego obrzydlistwa nie powieszę u siebie w domu! - powtarzałam. - Skąd ludziom przyszło do głowy, że taki pasożyt może przynosić szczęście?

*

Liczba osób zasiadających do wigilijnego stołu malała w moim domu z biegiem lat. Najpierw śmierć odjęła od naszej trójki ojca, a kiedy ćwierć wieku później odeszła mama, zostałam sama jedna. Krewni i znajomi pospieszyli wtedy z zaproszeniami, z których świadomie i konsekwentnie nie skorzystałam. Nigdy nie bałam się samotności, byłam na nią przygotowana, i kiedy całkowita samotność nadeszła, chciałam w święta przeżywać ją tak samo, jak przeżywam ją każdego dnia.

Wiedziałam również, że przynajmniej niektórzy z zapraszających wkrótce nie będą już czuli potrzeby kierowania takich gestów życzliwości w moją stroną. Współczucie minie, a ja nie będę już im potrzebna do dobrego samopoczucia. Osoby samotne należy przygarniać na świąteczny czas w sposób konsekwentny, albo w ogóle nie zaciągać wobec nich takiego zobowiązania. Tak sadzę.

W ciągu ostatnich jedenastu lat zrobiłam jeden wyjątek i przyjęłam zaproszenie od Ka. To moja dobra koleżanka z dzieciństwa [Baby boom], która obecnie mieszka w połowie drogi między moim miastem a klasztorem X. Pewnego roku zdecydowałam się zrobić przerwę w podróży do X i pierwszy lub drugi dzień grudniowych świąt spędzić z Ka i jej rodziną.

Miałam wrażenie, że do tego a-religijnego domu wnoszę innego ducha. A może chodziło tylko o egzotykę? Oto przyjechała Ciocia A., która ma zostać zakonnicą, a w tle jej wizyty majaczy klasztor X, do którego zdąża. Moja przygoda z X skończyła się po paru latach, ale świąteczne zaproszenia Ka przyjmowałam nadal. W tym roku jednak postanowiłam wrócić do świątecznej samotności.

*

Do domu Ka przyjeżdżałam na gotowe. Deklarowałam pomoc w przygotowaniach, ale moja koleżanka wolała, żebym zjawiała się dopiero w porze wieczerzy wigilijnej. Jak pierwsza gwiazdka na ciemnym nieboskłonie? Brałam więc na siebie zmywanie wszystkich naczyń przez wszystkie dni świąt, ale od kiedy w domu zjawiła się wydajna zmywarka, poczułam się całkowicie niepotrzebna.

We własnym domu też niczego nie muszę przygotowywać. Nauczona doświadczeniem ostatnich lat, również w tym roku spokojnie czekałam na rozwój wypadków. Jedna z moich sąsiadek tradycyjnie przygotowała dla mnie tacę z potrawami wigilijnymi: miseczka kutii, na talerzyku śledzik w oleju, dwa dzwonka smażonego pstrąga, miseczka pysznej sałatki z buraków i fasoli, dwie bułeczki z kapustą, dwa kawałeczki makowca.

Z kulinarnymi darami dołączyła do niej inna sąsiadka, której córce pomagam w nauce angielskiego. Ze swej strony zamówiłam jedynie w jednym z miejskich lokali gastronomicznych doskonałą zupę rybną – z przeznaczeniem na inauguracyjny wigilijny lunch [Lunch] - oraz trochę równie smakowitego pasztetu. Żyć nie umierać.

*

Nie mam w domu gałązki jemioły, ale rozmyślam o niej w te święta. Z jemioły refleksja przenosi się na ludzi: myślę o pasożytach wśród ludzi, o relacjach symbiotycznych między ludźmi, o przyjaźni, i o różnych odcieniach miłości myślę.



26.12.2009


KOMENTARZE – tutaj


.