O kobiecie, która wiedziała o mnie wszystko

W latach osiemdziesiątych w dwudziestym wieku pojawiła się w moim życiu seria panów zdecydowanie zainteresowanych moją osobą, panów w stopniu większym lub mniejszym światowych, wśród których znalazł się również pewien dostojnik kościelny. Żadna ze wspomnianych znajomości nie trwała długo, gdyż każdą kończyłam zanim zdążyła rozkwitnąć. Wiedziałam bowiem, że nie jestem zdolna zaangażować się w żaden z rodzących się związków [Kobiety mojego życia], oraz że poznanych panów najprawdopodobniej pociągało we mnie to, co zrodziło się we mnie wraz z pierwszym nawróceniem, czyli Bóg, a nie ja sama, chociaż pewnie nie zdawali sobie z tego sprawy [Świadectwo].

*

Z dostojnikiem kościelnym sprawa mogła wyglądać nieco inaczej, ale jednak nie do końca byłam pewna, co miał na myśli wyznając pewnego wieczoru, że mógłby ze mną tak przesiedzieć niejedną noc, i zastanawiałam się, co w jego zamyśle mielibyśmy robić zmęczywszy się samym siedzeniem. Znane są w historii przypadki głębokich duchowych przyjaźni między kobietami i mężczyznami, którzy potrafili spędzać wiele czasu, również nocami, rozprawiając o sprawach Bożych, ale nie słyszałam, żeby ci święci panowie obdarowywali swe święte przyjaciółki rajstopami. W czasach peerelowskiego chronicznego deficytu wszelkich towarów, w tym takiego podstawowego wyposażenia kobiety jak zwykłe rajstopy, byłabym nawet skłonna zaakceptować takie prezenty pochodzące z zagranicznych darów, jako przejaw dobrej woli znajomego mężczyzny, wynikającej z dokładnej znajomości kobiecych potrzeb ubraniowych, która niestety w przypadku duchownego rodziła we mnie duże wątpliwości.

Możliwość dalszego podtrzymywania tamtej znajomości przecięłam natychmiast, niezależnie od tego jak czyste mogły być - były - intencje tamtego człowieka, a sprawiły to słowa, którymi zakończył swoje wyznanie: - Ale proszę pamiętać, że jeśli komuś powie pani o tym, co jest między nami, to się pogniewamy. - Po tych słowach pan-wielki-duchowny był u mnie przegrany na całej linii. Nie za noc, nie za rajstopy, ale za swoją – małość. Szukając jakiegoś dyplomatycznego wyjścia z sytuacji, przypomniałam sobie dwie biblijne myśli z jednej z ksiąg mądrościowych, które w tamtym okresie szczególnie do mnie przemawiały: bądź niezależny oraz bój się Boga. Powołując się na nie, dałam duchownemu do zrozumienia, że ze względu na Boga nie szukam szczególnych związków z żadnym człowiekiem i szczęśliwie zostałam właściwie zrozumiana przez swojego rozmówcę. Miałam również nadzieję, że przywołane słowa z czasem w sposób skuteczny przemówią również do niego osobiście.

*

Słowa nawołujące do wewnętrznej niezależności były prawdziwe i na wewnętrzną niezależność prawdziwie wtedy w swoim życiu postawiłam. Jedyny wyjątek stanowiła dużo wcześniej nawiązana zażyłość z kobietą, która wiedziała o mnie wszystko, która to zażyłość trwała nadal mimo zmieniających się okoliczności życia, fizycznie i mentalnie oddalających nas od siebie. Moją przyjaciółkę zajmowało burzliwe małżeństwo i budujące macierzyństwo, realizowane w obcych krajach, a mnie aktywność obywatelska i religijna realizowana w moim mieście. Wcześniej jednak, na końcu lat siedemdziesiątych i na początku lat osiemdziesiątych, zdążyłyśmy przeżyć wspólnie sporo lekko szalonych, wypełnionych śmiechem i beztroską chwil [Auto! Stop!], które pozostały dla mojej przyjaciółki cennym wspomnieniem początków naszej znajomości, zanim nadeszły dla tej zażyłości czasy trudniejsze, częściowo wynikające z różnicy charakterów, częściowo z odmiennych dróg życiowych, ale głównie z powodu niedomówień w sprawach najbardziej delikatnych. Kobieta, która wiedziała o mnie wszystko na tyle zaszła mi jednak za skórę - w rozkołysanym rytmie znanego muzycznego standardu I’ve Got You Under My Skin - że pomimo trwającego kilkanaście lat całkowitego zerwania znajomości nie potrafiłam i nadal nie potrafię wykreślić jej ze swojego życia, chociaż po późniejszym odnowieniu z jej inicjatywy kontaktów, w ostatnich latach ponownie zapadłyśmy w milczenie, tym razem głównie z powodu różnego podejścia do sprawy religijności.

Kiedy bardzo, bardzo dawno temu, na samym początku znajomości, zdecydowałam się tej właśnie osobie powiedzieć o sobie to wszystko, co było najtrudniejsze do powiedzenia, nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby stawiać jakieś warunki dla swojej szczerości, albo żeby prosić o jakąś szczególną dyskrecję. Bardzo trudną i bardzo bolesną prawdę o swoim życiu całkowicie oddałam w jej ręce. Obecnie, kiedy przymierzając się do tej notki skontaktowałam się z nią po raz pierwszy po siedmiu latach ostatniego okresu milczenia, aby zbadać jak przyjmie pomysł opublikowania przeze mnie tekstu jej poświęconego, jedyną reakcją było ciche bezradne westchnięcie, kiedy tłumaczyłam, co to jest blog: - A czy nie mogłabyś tego pamiętnika pisać w jakimś zeszyciku i chować do szuflady? - Kiedy odpowiedziałam, że nie, moja przyjaciółka nie wracała już do tematu, ani nie popierając, ani nie ganiąc pomysłu napisania czegoś o niej w kontekście historii mojego życia. Nie zareagowała również, kiedy wspomniałam, że niektórzy nasi wspólni znajomi znają adres mojego bloga. Zrozumiałam, że sprawę tekstu o sobie pozostawia całkowicie w moich rękach.

Na wszelki wypadek po kilkunastu dniach zadzwoniłam ponownie. Podczas bardzo długiej rozmowy spytała w pewnym momencie, dlaczego właściwie zatelefonowałam po tych ostatnich latach milczenia. - No wiesz, w związku z planowanym tekstem o kobiecie, która wiedziała o mnie wszystko - odpowiedziałam. – I jeszcze dlatego, że dobrze ci życzę - dodałam zgodnie z prawdą, wiedząc z wymienianych świątecznych kartek, jak ważne stały się dla niej dobre myśli. Potem rozmawiałyśmy o wielu sprawach, między innymi o tym, gdzie leży granica analizowania siebie i swojej przeszłości, czy można o człowieku wiedzieć wszystko, a właściwie czy człowiek jest w stanie powiedzieć o sobie wszystko drugiemu człowiekowi. Następnie przeszłyśmy do szczerości wobec Boga. Prawdę powiedziawszy, miałam wrażenie, że prawie cztery godziny, bo tyle zajęła nam rozmowa, przegadałyśmy głównie o Nim.

*

Kiedy w opisanej ostatniej rozmowie przechodziłyśmy do tematów religijnych, moja przyjaciółka, nauczona doświadczeniem, przypomniała: - Wiesz, że wchodzimy na śliski grunt? - Tak, wiem. - Wiem, że różnimy się pod wieloma względami, nie tylko w odniesieniu do religii. Czasami wydaje mi się, że dzieli nas prawie wszystko w nas i w naszym podejściu do życia. Obie - każda na swój sposób - niestereotypowe, obdarzone niezależnymi naturami, w przeszłości nie raz w różnych kwestiach ścierałyśmy się bardzo ostro. Zawsze jednak będę pamiętać, że nawet podczas najbardziej ostrej wymiany zdań, również z akcentami osobistymi, kobieta, która wiedziała o mnie wszystko - z natury szybka w reakcjach i dosadna w słowach – nigdy nawet w sposób aluzyjny nie wykorzystała swojej wiedzy o mnie w celu uzyskania nade mną przewagi. A przecież mając taką wiedzę, jak nikt inny miała mnie w ręku.

Być może obecnie będziemy potrafiły podobnie toczyć dalsze dysputy religijne: ja szanując jej a-religijność, ona uważając, żeby nie zranić mnie w mojej religijności. A rozmawiać jest o czym: jak się okazało, obie z tego samego pokolenia, chociaż pewnie mamy jeszcze trochę życia przed sobą, świadomie - każda na swój sposób - szykujemy się do rozstania z tym światem. Moja przyjaciółka prosi Boga, żeby - broń Boże! - nie uszczęśliwiał jej żadną wiecznością. Ja odwrotnie, aspiruję do niej, a tam chętnie zobaczyłabym również swoich bliskich. Kobiecie, która wiedziała o mnie wszystko, powiedziałam wprost, że miło byłoby mieć ją w wieczności, na co trzeźwo zareagowała stwierdzeniem, że tam nie będziemy już dla siebie nawzajem ważne. Odniosłam jednak wrażenie, że od tego momentu przestała w rozmowie tak bardzo radykalnie odcinać się od perspektywy życia wiecznego. Wyznała, że raz czy dwa doświadczyła wglądu w to, co znajduje się po drugiej stronie, w rodzaj wiecznego rajskiego szczęścia, ale potem pochłonęły ją inne sprawy i tamta wizja rozpłynęła się w doświadczeniach bardziej ziemskich. Potem rozmawiałyśmy o naznaczonym ziemskim doświadczeniem pojmowaniu niebiańskiej szczęśliwości, o różnych aspektach ludzkiej natury, w tym o ludziach bardziej zmysłowych i ludziach bardziej duchowych, i o tym, w jaki sposób wybujała zmysłowość może przygłuszyć duchowość w człowieku. Na koniec moja przyjaciółka wspaniałomyślnie dała Bogu szansę: - Jeśli tak bardzo chce mnie tam mieć, to niech się stara, niech się stara. Proszę bardzo, niech daje mi dalej takie wglądy, a może w końcu przekona mnie do tej wieczności.



06.01.2011


KOMENTARZE – tutaj


.