Drobniutka
i delikatna, pani główny technolog w jednym z dużych zakładów
przemysłowych w moim mieście, obecnie już na emeryturze, w życiu
prywatnym robiła bardzo dziwne rzeczy. Autorka kilku wniosków
racjonalizatorskich, osoba zrównoważona i odpowiedzialna, nie
mająca jednak własnej rodziny, pomieszkiwała, jak mi mówiono, z
coraz to innymi, bardzo dziwnymi, osobami, a ja nieraz zastanawiałam
się, jak wygląda jej mieszkanie, bo nie bardzo mogłam sobie
wyobrazić, jak może wyglądać dom, do którego wpuszcza się
pijaków i narkomanów oraz wszelkiej maści wyrzutków.
*
Anię
poznałam na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy zaaferowana
tworzeniem własnej firmy nie miałam wystarczająco dużo czasu i
uwagi dla swojej prawie osiemdziesięcioletniej mamy. Mama mieszkała
osobno i byłam zadowolona, że znalazło się grono osób, które
nad moją matką rozciągnęło opiekę. Kiedy szereg różnych
zdarzeń życiowych sprawił, że ponownie zamieszkałam z mamą,
opiekuńcze duszki, w tym Ania, przestały u mamy bywać.
Spotkałyśmy
się ponownie kilka lat później, na mamy pogrzebie, a potem od
czasu do czasu widywałyśmy się to w tym, to w innym kościele.
Ania od lat zaangażowana była w Neokatechumenat, a opieka nad moją
mamą wynikała stąd, że pewnego dnia moja leciwa rodzicielka
zapragnęła wstąpić na drogę neokatechumenalną, a osoby ze
wspólnoty zajęły się nową członkinią.
Kilka
miesięcy temu po raz pierwszy Ania zaprosiła mnie do swego domu.
Tamtej niedzieli wybrałam się na wieczorną mszę do parafii na
drugim końcu miasta, tej samej, w której byłam dziś. I tak jak
dziś, również wtedy w kościele spotkałam mieszkającą w pobliżu
Anię. Dzisiaj również zapraszała mnie na herbatę, ale już nie
tak usilnie jak wtedy, a i mnie już tak bardzo na tej wizycie nie
zależało.
Poprosiłam
natomiast Anię, żeby odprowadziła mnie na przystanek, i żeby raz
jeszcze opowiedziała mi, skąd ci wszyscy dziwni ludzie brali się u
niej. Przed kilkoma miesiącami zadałam jej to samo pytanie, gdy
rozmawiałyśmy w jej domu przy herbacie, ale byłam wtedy tak
przejęta samą wizytą, że wiele szczegółów potrzebnych do tej
notki wyleciało mi z pamięci.
*
Urodzona
w jednej z pobliskich wsi, po studiach dostała zatrudnienie w naszym
mieście, a wraz z nim mały pokoik w fabryce, w której podjęła
pracę. Była to właściwie wydzielona część korytarza, z kotarą
zastępującą drzwi, w którym to miejscu Ania przemieszkała kilka
lat, dziękując Bogu za to, co ma - zanim dostała własne
mieszkanie.
W
bloku, do którego z czasem przeprowadziła się, zauważyła, że
wielu z jej nowych sąsiadów to alkoholicy. Nie rozumiała ich
zupełnie, podobnie jak nie rozumiała swojego mieszkającego na wsi
brata, który również pił. Nie rozumiała, jak można tak się
stoczyć, i jak można tak żyć.
Zrozumienie
przyszło w krótkim olśnieniu, którego doświadczyła będąc na
wsi z wizytą u rodziców, gdy w drzwiach rodzinnego domu zobaczyła
jednego z miejscowych pijaków. Jak mówi, w jednej chwili dane jej
było zrozumieć, jak bardzo Jezus kocha tych zagubionych ludzi.
Po
powrocie do miasta zaczęła zachęcać pijących sąsiadów oraz ich
rodziny do wspólnej modlitwy o uzdrowienie z choroby alkoholowej,
oddając swoje mieszkanie na potrzeby spotkań. A wszystkim wokół
opowiadała z entuzjazmem o miłości Jezusa do alkoholików, którą
odczuła w sobie, i o tym, że my, Jego uczniowie, również mamy
naszych zagubionych braci otaczać podobną miłością.
*
Osoby
zbierające się na modlitwę u Ani postanowiły przekształcić się
w grupę AA, która z czasem znalazła miejsce w domu parafialnym. W
parafii grupa działa prężnie już ponad 20 lat, mając na koncie
liczne uzdrowienia z alkoholizmu.
W
drugiej połowie lat osiemdziesiątych, gdy mieszkanie Ani przestało
być potrzebne alkoholikom z sąsiedztwa, okazało się, że znajoma
siostry Ani potrzebuje pomocy. Młoda samotna dziewczyna w ciąży
nie miała gdzie się podziać. Ania zgodziła się, żeby
zamieszkała u niej.
Po
urodzeniu dziecka dziewczynie udało się ułożyć sobie życie i
zwolniła miejsce, na które wkrótce przysłała bezdomną znajomą.
Bezdomna o mieszkaniu Ani powiedziała komuś innemu, ten z kolei
jeszcze komuś, i tak ludzie zagubieni w życiu – pijacy,
narkomani, prostytutki – zaczęli pojawiać się w jej domu.
Ania
obliczyła, że w ciągu dziesięciu lat mieszkało u niej – krócej
lub dłużej – ponad dwadzieścia osób, i że nie było grzechu,
którego by ze sobą do jej domu nie przynieśli, ani choroby, która
nie byłaby ich udziałem, od wszawicy poczynając, a na AIDS
kończąc.
*
Sprawy
działy się całkowicie poza nią, a ona tkwiła w ich samym środku,
jak w oku cyklonu. Tamci ludzie przychodzili, a ona miała ich kochać
tą miłością, którą dane jej było poznać, gdy na progu jej
rodzinnego domu stanął pijak z sąsiedztwa. Tak, z perspektywy
czasu, zaczyna rozumieć sens tego, co wtedy dla tych ludzi robiła.
Drzwi
jej mieszkania są zawsze otwarte. Wtedy, kiedy po mszy przyszłyśmy
do niej na herbatę, również tak było. - Wychodząc do kościoła
nie zamknęłaś wejściowych drzwi na klucz? - spytałam
zaszokowana. - Prawie nigdy nie zamykam – odpowiedziała. - Kiedy
nie ma mnie w domu, ktoś może przecież potrzebować mojego
mieszkania.
Ania
uprzedzała, że mieszkanie jest byle jakie, i że pewnie nie będę
się w nim dobrze czuła. Rozglądałam się wokół tym bardziej
zaciekawiona. Typowe M-3 z lat osiemdziesiątych: maleńkie dwa
pokoje, kuchnia, łazienka, przedpokój. Niewiele prostych mebli,
trochę książek. Świeżo wyremontowana łazienka. Wszędzie
czysto, jasno, schludnie.
Ania
przepraszała, że ma tylko herbatę. Ja miałam w torebce banana.
Piłyśmy więc najzwyklejszą w świecie herbatę, jadły plasterki
mojego banana, i rozmawiały o ludziach, którzy mieszkali kiedyś w
jej domu, i z których większość już nie żyje. I o jej bracie,
który też czasami tutaj mieszka, i który od lat jest trzeźwy.
*
Dlaczego
dzisiaj po mszy nie chciałam skorzystać z zaproszenia na herbatę?
Pewnie z obawy, że to, czego doświadczyłam w tym niewielkim
mieszkanku podczas pierwszej wizyty, już się nie powtórzy. W domu
Ani, w jej osobie i w jej gościnności, zobaczyłam wtedy coś
królewskiego – w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Piłam
herbatę w Buckingham Palace. Z samą królową. Chyba powiem o tym
Ani przy następnym spotkaniu.
11.01.2010
KOMENTARZE
– tutaj
.