W cieniu

Wynoszono też chorych na ulicę i kładziono na łożach i noszach, aby choć cień przechodzącego Piotra padł na któregoś z nich” (Dz 5, 15)


1978, październik. Ze zniecierpliwieniem przyjmuję wiadomości o przedłużających się wyborach nowego papieża. Nie dlatego, że aż tak interesują mnie losy konklawe. Dosyć jednak mam telewizyjnych zdjęć pewnego rzymskiego komina oraz codziennie powtarzanych informacji o kolorze dymu unoszącego się z niego. Rok wcześniej skończyłam studia, wróciłam do rodzinnego miasta, pracuję. Od czterech lat, od dramatycznego nawrócenia [Świadectwo], małymi krokami, ale w pełni świadomie, wracam do Boga. Jaki jest stan mojej wiary w tym roku? Daleki jeszcze od Kościoła, jak sądzę. Od sakramentów, na pewno. Watykańskie wybory przyjmuję obojętnie, tylko to przedłużające się konklawe zaczyna mnie denerwować. No, wreszcie z watykańskiego komina uniósł się w niebo biały dym. Tyle tam siedzieli i radzili, no i cóż wielkiego uradzili? Wieczorne peerelowskie wiadomości z wolna dawkują informacje. Wybrano kolejnego papieża, a został nim – kardynał z Krakowa. Karol Wojtyła. Nagle odległy wybór staje się ważny, niezrozumiale ważny. Polak papieżem?


1979, czerwiec. Przebieg pierwszej polskiej pielgrzymki papieża oglądam w telewizji. Czy wszystkie jej etapy, nie pamiętam. Doniosłość i głębia tamtego wydarzenia będzie docierała do mnie w następnych latach, wraz z moimi nowymi zaangażowaniami społecznymi – najpierw w Solidarności, potem w Klubie Inteligencji Katolickiej. W następnych latach będę uczestniczyć w niektórych papieskich pielgrzymkach, nigdy jednak nie wybiorę się do Watykanu. Bardziej bowiem będzie pociągać mnie Ziemia Święta, do której ostatecznie też się nie wybiorę.


1983, czerwiec. Jadę na warszawskie spotkanie z papieżem, na Mszę Świętą na Stadionie Dziesięciolecia. Co bardziej mnie tam prowadzi – duch oporu wobec reżimu, czy duch modlitwy? Wraz ze znajomymi nocuję u miejscowych opozycjonistów, śpimy pokotem w niewielkim mieszkaniu. W drodze powrotnej z uroczystości nasi gospodarze szukają gorączkowo antykomunistycznej demonstracji, która „tutaj gdzieś miała być”. Nie przyłączam się do poszukiwań, ale treści papieskich słów też nie pamiętam. Z następnej pielgrzymki, za kolejne cztery lata, zapamiętam głównie te z Westerplatte, wypowiedziane do młodzieży: Każdy z was, młodzi przyjaciele, znajduje też w życiu jakieś swoje „Westerplatte”. Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można "zdezerterować". Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba "utrzymać" i "obronić", tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Słowa papieża współbrzmią z moim życiem, potwierdzają przyjęty kiedyś kierunek.


1991, czerwiec. Jadę na spotkanie: czy tylko dlatego, że blisko domu, kilkadziesiąt kilometrów zaledwie, w sercu mojej diecezji? Od dwóch lat pochłania mnie uwolniony wolny rynek, własna firma, udział w wyścigu gospodarczych szczurów. Ale jednak coś do mnie trafia. Znowu są to słowa kierowane do młodych, na Jasnej Górze: Jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam. Jestem, pamiętam – tak, mimo wszystko. Ale – czy jeszcze czuwam?


1997, czerwiec. Tę pielgrzymkę bardzo ściśle śledzę – przed telewizorem. Wsłuchuję się uważnie w każde słowo. Każde słowo przemawia do mnie. Jakoś szczególnie zapamiętałam pobyt papieża w Kaliszu. Dlaczego?


1999, czerwiec. Nie cztery, jak zwykle, lecz dwa lata, dzielą obecną pielgrzymkę od poprzedniej. Czas krótki? Spieszyć się trzeba? Jak żadna z poprzednich, ta przez swój motyw przewodni współbrzmi z moją duszą. Bóg jest miłością – mówi Jan Paweł II. Bóg jest miłością – wiem o tym i ja, od kilku miesięcy zaledwie. Wiem, że tak po prostu jest! Bóg – to Miłość. Jadę na spotkanie w Toruniu, z którego zapamiętam głównie zgarbione plecy przejeżdżającego tuż obok mnie papieża. Nigdy przedtem nie byłam tak blisko.


2002, sierpień. Czuję, że to jest pożegnanie. Siedzę wśród zieleni w gościnnej części Klasztoru X [Być mniszką], obierając ziemniaki słucham z małego tranzystorowego radyjka transmisji z dalekich krakowskich Łagiewnik: Bóg bogaty w miłosierdzie. Wszystko zostało powiedziane.


2005, kwiecień. Znowu jestem w Klasztorze X - z powielkanocną wizytą. Wszyscy dookoła powariowali z modlitwami o zdrowie dla papieża. Wbrew ogólnemu klimatowi – modlę się o dobrą śmierć. Pamiętam słowa papieża sprzed trzech lat, z ostatniej pielgrzymki, kilkakrotnie powtórzone z mocą, aby wspierać Go modlitwą również po śmierci - szczególnie po śmierci. Drugiego kwietnia późnym wieczorem wyrywa mnie ze snu bicie dzwonu w miejscowym kościele. Wiem, co oznacza. Jan Paweł rozpoczął nową pracę dla świata - po drugiej stronie życia.



01.05.1011


KOMENTARZE - tutaj


.