Opowiastki ostatnie 3. Milczenie w sieci

Internet po raz pierwszy zobaczyłam w oczach pewnego młodego księdza z mojej parafii. Ksiądz stał wtedy przy ołtarzu, sprawując najświętszy z sakramentów, a ja siedziałam w jednej z ławek na wprost prezbiterium, uważnie wpatrując się w przebieg akcji liturgicznej. Jak zawsze obejmowałam skupioną uwagą całość scenerii: ołtarz i celebransa, święte znaki, święte gesty i święte słowa. Cała byłam obecna w tym, co działo się przed moimi oczyma, ale tutaj, gdzie ja byłam, nie było stojącego przy ołtarzu księdza. Rękoma wykonywał wyuczone gesty, ustami wypowiadał wyuczone słowa, ale on sam był całkiem gdzie indziej. Jego denerwująca nieobecność, którą odbierałam jak bolesny dysonans, przyciągnęła moją uwagę do miejsca przy ołtarzu, które zionęło pustką – pustką nieobecności ubranej w postać mężczyzny w ornacie.

Szukając nieobecnego zaczęłam intensywniej wpatrywać się w oczy celebransa, aby idąc tropem jego wzroku - oderwanego od tu i teraz - dojść do miejsca, gdzie w tej chwili był, a które tak bardzo pochłaniało całą jego wewnętrzną uwagę. Gdzieś w głębi tamten człowiek z kimś żywo rozmawiał, toczył jakąś niezobowiązującą wymianę zdań, czasami śmiejąc się do własnych myśli, bez zwracania najmniejszej uwagi na zgromadzonych w kościele wiernych. Czułam, że nie może doczekać się, aż uwolniony od liturgicznego obowiązku powróci do przerwanej pogawędki. W jego wzroku w jakiś sposób dostrzegłam beznamiętny chłód monitora. Czułam, że tę wewnętrzną wymianę zdań toczy bardziej z ekranem komputera niż z żywą osobą. Tak jak wewnętrznie nie było go dla nas obecnych w kościele, tak samo wydawało się, że nie ma go też w pełni dla tamtego odległego rozmówcy. Tutaj było jego ciało, tam była jego uwaga, ale on sam nigdzie nie był w pełni. - Aaa, więc to jest ten internet! - pomyślałam.

*

Równe trzy lata temu, jak dziś na progu Adwentu, na jednym z blogów toczyła się dyskusja na temat wirtualnej zdrady małżeńskiej. Pretekstem do wymiany zdań stała się notka „Second Life łączy i rozbija” [1], w której Krzysztof Leski napisał: Agencje emocjonują się dziś pozwem rozwodowym 28-letniej kobiety z Kornwalii. Wędrując po Second Life przyłapała awatar swego męża na uprawianiu seksu z obcym awatarem żeńskim. Mąż powiada, że nie rozumie, o co chodzi, a agencje wydają się cytować go z dużym ładunkiem zrozumienia. - Czy zdrada wirtualna to nie zdrada? Absurd. W polityce i w biznesie od setek lat znana jest deklaracja intencji. Oznacza ona, że wprawdzie nic konkretnego się jeszcze nie wydarzyło, ale strony zgodnie oświadczają, że chcą zmierzać do takiego czy innego paktu czy kontraktu. - Śmiem twierdzić, że wirtualny seks jest co najmniej deklaracją intencji, cokolwiek sprzeczną z aktem małżeństwa, który łączy uprawiacza z inną osobą. Kropka.

Zabierając głos napisałam: Szóste: nie cudzołóż! "Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa." (Mt 5,27). Za awatarami kryją się konkretni ludzie, angażujący swoje myśli i emocje w grę. Mąż skierował swoją uwagę ku innej kobiecie. Działo się to w świecie fantazji, ale fantazje te (bardzo daleko posunięte) snuł rzeczywisty człowiek. W sensie moralnym - zdrada miała miejsce.

W odpowiedzi jeden z komentatorów, Eumenes, stwierdził: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę" Ale on nie patrzył na kobietę tylko na komputerowo wygenerowaną postać z gry, która z tą kobietą nie miała wiele wspólnego. Co więcej, nie znam second life, ale teoretycznie mógł to nawet być facet, który owego mężczyzny nigdy nie pociągał. Co wtedy? Gra to gra. Może być nieprzyzwoita i moralnie wątpliwa ale nadal nie różni się to specjalnie od oglądania pornografii...

Dalej rozwinęła się ciekawa dyskusja, głównie między Eumenesem i mną, w efekcie której podjęłam zobowiązanie, z którego jeszcze nie wywiązałam się: Zadał mi Pan bobu i teraz mam o czym myśleć. Wcześniej wypowiadałam się głównie na podstawie własnych doświadczeń i przemyśleń, oraz jakichś wcześniejszych lektur. Teraz swoje tezy musiałabym podbudować opiniami fachowców w dziedzinie psychologii i duchowości. Temat zainteresował mnie, więc będę robić to, co bardzo lubię - przemyśliwać go . Niestety, znając siebie wiem, że to może trochę potrwać. Jeśli więc Pan pozwoli, teraz zakończyłabym rozmowę, natomiast za jakiś czas spróbuję odpowiedzieć Panu - pewnie na swoim blogu.

*

Obecna notka jest w pewnej mierze osobistym zamknięciem tamtej niedokończonej rozmowy, co nie znaczy, że znalazłam zapowiadane opinie znawców psychologii oraz duchowości, które teraz przytoczyłabym na poparcie stawianych wtedy tez. A twierdziłam między innymi, że internetowe erotyczne zaangażowania okaleczają duchowo przede wszystkim nas samych, nawet jeśli po drugiej stronie wirtualnego romansu mielibyśmy do czynienia z postacią całkowicie fikcyjną.

Mając głębokie przekonanie o swojej racji, niezbyt jednak intensywnie szukałam dla niej przekonującego poparcia. Może dlatego, że literatura dotycząca wpływu wirtualnej rzeczywistości na duchowe życie człowieka dopiero z wolna zaczynała powstawać. Rozmyślając jednak nad tamtą dyskusją znajdowałam w sobie pewien koronny argument przeciwko angażowaniu się zamężnych kobiet i żonatych mężczyzn (ale nie tylko ich) w wirtualne przygody, a było nim oddalanie się od oglądania Boga w drugim człowieku przez rozproszenie i zaśmiecenie uwagi. Ale na dobrą sprawę, ilu ludzi nosi w sobie pragnienie, aby widzieć Boga w akcie erotycznym, aby widzieć Boga w akcie liturgicznym, aby widzieć Boga w Bogu?

Innym powodem mojego ówczesnego odejścia od drążenia tematu wirtualnej zdrady było rosnące zaangażowanie w opowiadanie w sieci swojego życia. I oto dzisiaj zamykam bardzo osobisty potrójny cykl obejmujący sto notek, w którym napisałam siebie [rzeczy pierwsze], spisałam rodzinne historie [rzeczy drugie], a teraz kończę remanenty pamięci [rzeczy trzecie]. Jak kiedyś zapowiadałam, dawne teksty, będące nie tylko świadectwami mojej osobistej historii, ale poprzez zachowane komentarze również świadkami historii tego miejsca w sieci, zamknęłam w milczących wirtualnych sarkofagach – na wieczną rzeczy pamiątkę. Wieczna rzeczy pamiątka - ale czy ktoś wie, ile będzie trwała internetowa wieczność?

*

Śmiertelna cisza panuje w potrójnym archiwum tego bloga. Ucichły echa dawnych internetowych rozmów, w ciszy zamarły dawne spory i dawne żarty. W pamięci internetu zapisane zostały niki rozmówców, również tych, których już tutaj nie ma, którzy odeszli w internetowy niebyt. W notkach jak w śmiertelnej pułapce zamknięte zostało pół wieku mojego życia. Moja przeszłość została odcięta od mojej teraźniejszości, a moja teraźniejszość została przygotowana na przyjęcie nowej przyszłości.

Księdza, w którego wzroku po raz pierwszy zobaczyłam internet, nie ma już w naszym kościele. Pozostał jednak w mojej pamięci, jako jeszcze jedno wspomnienie, które zamykam w wirtualnym milczeniu. Zanim przeniesiono go do innej parafii, jak to z wikarymi bywa, udzielił mi jeszcze pamiętnej Komunii. Tamtej niedzieli, pod koniec Mszy Świętej, jak zawsze nieobecny i niewidzący, szybko zbliżał się do miejsca na stopniu komunijnym, gdzie klęczałam posłusznie wśród innych wiernych. Komunikanty jak zawsze nie tyle podawał, co mechanicznie szuflował do otwartych ust. Coś tam pod nosem bąkał o Ciele Chrystusa, nie czekając na nasze Amen. Niektórzy wierni starali się wypowiedzieć to najkrótsze wyznanie wiary tak szybko, żeby nie zdążył przed tym wetknąć im do ust komunikantu, ale on był szybszy. Wystarczyło tylko lekko ułożyć usta do pierwszej litery słowa Amen, a komunikant już zostawał siłą wciśnięty do ust. I dalej, i następny, i szybciej, bo internet czeka.

Kiedy tamtej niedzieli podszedł do mnie z Ciałem Chrystusa, moje usta pozostały zamknięte. Uderzył w nie raz i drugi białym opłatkiem, ale moje wargi pozostawały zasznurowane. Trzymał komunikant pod moim nosem i nie wiedział, co zrobić, a jego nieprzytomne oczka, coraz bardziej okrągłe, powoli wracały do rzeczywistości, do świątyni, do świętego zgromadzenia, do tu i teraz. Patrzyliśmy sobie w oczy i widziałam, jak próbuje przypomnieć sobie, co ksiądz powinien zrobić w przypadku kontaktu z duchem nieczystym odmawiającym przyjęcia Chrystusa, ale widziałam również, że na dobrą sprawę nie wie, co się dzieje. Ujęłam więc mocno swoją dłonią przegub jego wyciągniętej ręki i daleko odsunęłam spod swojego nosa. Nie zwalniając uścisku powiedziałam dobitnie: - Może ja najpierw powiem Amen! Amen! - I przyjęłam Chrystusa.



z wieczystą wdzięcznością za owocną obecność
:)


19.11.2011


KOMENTARZE – tutaj


.