Filozofia spotkania


ONA

Wędrując przez świat na krótką chwilę zatrzymała się w moim życiu. Miałam wtedy tyle lat co ona, i jeszcze raz tyle, czyli byłam od niej dwa razy starsza. Wszystkie poprzednie lata przeżyłyśmy bardzo daleko od siebie, bez żadnej wiedzy o istnieniu tej drugiej, a połączyły nas trzy zwykłe dni na progu słonecznego lata. Przechodząc przez moje życie, w każdym ze spotkanych wtedy ludzi poruszała jakąś tajemniczą strunę, nikogo nie pozostawiając obojętnym na swoją obecność. Kiedy odeszła, miałam wrażenie, że moje życie znalazło się przypadkiem na szlaku wędrówki któregoś z aniołów. Odchodząc powiedziała, że czuje, że jeszcze się spotkamy.

Kiedy odeszła, i kiedy przyszedł pierwszy list, zrobiłam wszystko, żeby ponowne spotkanie uczynić niemożliwym. Czy w liście, który przyszedł do mnie z daleka, było coś specjalnego? Kilka ogólnych nawiązań do wspólnie przeżytego jak najbardziej zwykłego czasu i kilka ogólnych refleksji o świecie, do których mogłabym odnieść się w swoim liście, który ona z kolei skomentowałaby w następnym, który mógłby stać się kanwą mojego kolejnego listu, na który ona pewnie znowu przysłałaby odpowiedź.

Na każdy z poruszonych przez nią wątków odpowiedziałam w moim pierwszym i ostatnim liście, w jednym miejscu jednak świadomie robiąc to w sposób na tyle obcesowy, na tyle kłócący się z wcześniejszą naturalną delikatnością naszych kontaktów, że zgodnie z moim przewidywaniem kolejny list już nie nadszedł. Jedyną pamiątką tamtych kilku dni pozostało zdjęcie, które zrobiła podczas jednego ze spacerów, i które dołączyła do pierwszego i ostatniego listu.

Na zdjęciu zatrzymana została jedna chwila, a w niej wycinek jednej z ulic mojego miasta, ze mną na tle rodzinnego domu. Nie przypomnę więc sobie, jak ona wyglądała. Oprócz ogólnego zarysu postaci niewiele bowiem pamiętam: może tylko tę smukłą sportową sylwetkę, może tylko te krótkie jasne włosy, i jeszcze jakąś lekkość i jasność całej postaci. Wyobrażałam sobie, że z taką samą naturalną lekkością porusza się zarówno w uniwersyteckiej bibliotece, jak też w akademickiej hali sportowej. A jednak patrząc na przesłane zdjęcie widzę ją – w moich wpatrujących się w nią z wielką uwagą oczach.


JA

Na spotkanie człowieka, jeśli mi pisany, gotowa jestem wyruszyć przez przestrzeń i czas. Tak pomyślałam i tak zapisałam dwadzieścia lat wcześniej, kiedy miałam tyle lat co ona. Nie tylko pomyślałam i nie tylko zapisałam, lecz wielokrotnie w takie podróże wyruszałam i z takich podróży powracałam - z pustym sercem. Tym razem, w tym spotkaniu, stałam się przystankiem dla innego podróżnika, dla drugiego w drodze.

Czy ona czuła to samo, co ja? Ale – co ja czułam, żeby stawiać takie pytanie? Kiedy odeszła w dalszą drogę, kiedy czekałam na list, na jakiś znak z daleka, który świadczyłby, że nasze spotkanie nie było snem, właściwie nie czułam niczego, a jednocześnie czułam wszystko. Czułam, że w jej osobie dotknęłam tajemnicy życia.

Nieskończoność, nieśmiertelność – tamtego lata nie używałam takich pojęć. Siedziałam jedynie wbita w swoją codzienność jak w fotel, siedziałam oniemiała, zadziwiona nowym doświadczeniem. Czy to była miłość? W romantycznym sensie tego słowa – nie. Jednak pamiętam, że kiedy podczas jednego ze wspólnych spacerów rozpędzony samochód z piskiem wyjechał zza rogu i pozbawiony przez moment kontroli jechał prosto na nas, a więc kiedy wszystko mogło się zdarzyć, automatycznie zasłoniłam ją swoim ciałem.

Czy była to miłość? W sensie romantycznym – na pewno nie. A jednak pozostawiona sama sobie, oniemiała z zadziwienia, wbita w codzienność jak w fotel, całe tamto gorące lato, kiedy odeszła, a list jeszcze nie nadszedł, przesiedziałam wsłuchana w jedną piosenkę, odsłuchiwaną raz za razem, na okrągło. W jednej monotonnie powtarzanej frazie było wszystko co czułam, nie czując jednak niczego, i niczego na dobrą sprawę nie rozumiejąc.


TY

Słowa i melodia same śpiewały siebie we mnie tamtego lata - jak mantrę. Nie chcę mówić o tym, jak złamałaś mi serce [I don't want to talk about it how you broke my heart]. A przecież – nie miałam złamanego serca. Więc skąd ten motyw? Może dlatego, że TY odeszłaś w dalszą drogę, a mnie zostawiłaś w samotnej podróży przez miejsce, które wypełniło sobą JA?

Kiedy do piosenki dołączyła filozofia? Biorę do rąk książkę, jedną z wielu, które wtedy stały i nadal stoją karnie na półkach mojej biblioteki, czekając na swój czas [Księgobranie]. Kiedy przyszedł czas na „Zarys filozofii spotkania”? Od razu po twoim odejściu, czy u schyłku lata, kiedy wbita w swoją codzienność, a jednocześnie z niej całkowicie wytrącona, wewnętrznie przekraczałam granice siebie?

Jak wiele razy w moim życiu, czyjaś wiedza objaśniła moje doświadczenie: nagłe, nieredukowalne, wzajemne, emocjonalne, otwarcie się na siebie dwóch osób; odczuwają one łączność ze sobą, przejawiającą się poczuciem niezastępowalności drugiej osoby, aksjologiczne i moralne "przewyższenie siebie" w obliczu tajemnicy Absolutu. Tak ujęta tajemnica spotkania wszystko mi wyjaśniła: porażenie nagłością doświadczenia oraz jego niepodobieństwem do czegokolwiek innego.

Dlaczego więc tak obcesowo odpowiedziałam na twój pierwszy i ostatni list? Ponieważ w krótkim wglądzie zobaczyłam, co nas czeka, co stanie się między tobą i mną, i zadecydowałam, że nie chcę, po prostu tego nie chcę. Ciało, które osłoniło ciebie przed rozpędzonym samochodem, zechciałaś otoczyć czułością przekraczającą granicę grzechu. Kiedyś, dawno, w doświadczeniu zniewolenia również otrzymałam wgląd w przyszłość, ale wtedy nie potrafiłam oprzeć się biegowi wydarzeń. Po dwudziestu latach moje nie było zdecydowane i mocne. Gdybyś jednak na mój obcesowy list odpowiedziała, byłam gotowa podjąć z tobą dialog. Nadal jestem, gdziekolwiek jesteś.


MY

Parę lat potem moje życie zostało zredukowane do całkowitej samotności [Trzy, dwa, jeden, zero]. Prowadzona jakimś wewnętrznym impulsem pozbyłam się wtedy z domu telewizorów, zaczęłam natomiast namiętnie słuchać romantycznych piosenek. Tęsknota płynąca z miłosnej muzyki wbijała mnie w fotel i otwierała na przestrzenie niby już znane, ale jednocześnie tak bezimienne, tak tajemnicze, że zachodziłam w głowę, za kim tak tęsknię.

Zagadka rozwiązała się niebawem. Umiłowany - dał się poznać z Imienia. Oto bolesnymi latami, oto ciemnymi drogami, przeprowadził mnie od marności nad marnościami do pieśni nad pieśniami [Wracam, ciągle wracam]. A ja przez dwa następne lata siedziałam wbita w swoją codzienność jak w fotel, jednocześnie z mojej codzienności wytrącona. Oniemiała, zadziwiona i bezbronna - wpatrzona w nieskończoność - wewnętrznie przekraczałam granice siebie. Zostałam znaleziona!



Dla
Katarzyny Wichrowskiej,
po prostu.
:)


05.03.2011


KOMENTARZE - tutaj


.