Trzy pieczęcie. Świadectwo

W dwóch cyklach historii z samego życia - w formie autobiograficznych opowiastek - starałam się pokazać problem, z którym zmagałam się przez prawie pół stulecia, w tym w sposób świadomy przez lat trzydzieści pięć. [Wysłuchane modlitwy] powstawały w roku 2009 w bólu otwierania starych ran, natomiast pisząc w 2010 roku [Kobiety mojego życia] miałam już spory dystans do opisywanego problemu. W roku 1964, mając dwanaście lat, po raz pierwszy weszłam psychicznie w rolę mężczyzny. Od tamtego czasu psychicznie identyfikowałam się z płcią odmienną od mojej płci biologicznej. Po trzydziestu pięciu latach cierpienie to zostało ze mnie zdjęte, a ja – niespodziewanie dla siebie samej – uzdrowiona. Miało to miejsce podczas Wylania Ducha Świętego w lutym 1999. W poniższym tekście, który jak sądzę, zamknie obecny cykl dotyczący tamtego bolesnego doświadczenia, chciałabym rzecz podsumować oraz odnieść się do niektórych pytań i wątpliwości, które padły w dyskusji pod wymienionymi notkami.


Pieczęć psychiczna

Zaburzenie identyfikacji seksualnej, które stało się moim udziałem, zakwalifikowałam na podstawie lektur jako – transseksualizm. Kiedy dokonywałam tej kwalifikacji, miałam dwadzieścia jeden lat. Nie konsultowałam swojej diagnozy z żadnym psychiatrą czy psychologiem. W latach późniejszych, po pierwszym nawróceniu, w taki sposób przedstawiłam swój problem kilku doświadczonym spowiednikom, którzy nie wnieśli zasadniczych zastrzeżeń do mojej diagnozy.

Z pomocy psychiatrycznej dane mi było skorzystać tylko raz - w czasach studenckich. Wtedy nie potrafiłam jeszcze nazwać problemu. Z wcześniejszych lektur na tematy seksuologiczne wyczuwałam, że nie jest to ani homoseksualizm, ani biseksualizm. W wieku lat siedemnastu w rozmowie z Matką określiłam swój stan jako „niewłaściwość płci”. Mama potraktowała moje wyznanie jako wymysł dorastającej dziewczyny. Cztery lata później przypadkowo trafiłam do psychiatry, skierowana przez lekarza akademickiego, do którego zgłosiłam się mówiąc jedynie, że mam problem z nerwami. Psychiatrze powiedziałam o źródle rozstroju nerwowego - pewna konkretna kobieta działała na mnie jak na mężczyznę i nie mogłam sobie z tym nerwowo poradzić. Psychiatra jedynie spytał, czy się masturbuję. Kiedy przez moment zastanowiłam się, czy odprężenie seksualne, które samoistnie, bez żadnych myśli czy działań o charakterze erotycznym, zachodzi w moim ciele, można uznać za masturbację, psychiatra nie czekając na odpowiedź wpisał do wywiadu: - Masturbuje się. Homoseksualizm. - I wypisał receptę na silny środek psychotropowy. Po kilku dniach stosowania odstawiłam lek i nie wróciłam do leczenia psychiatrycznego.

Opisana wizyta miała miejsce w roku 1973 w klinice psychiatrycznej w dużym ośrodku naukowym. Tamten czas, to epoka peerelu i braki wszystkiego, w tym papieru na publikacje książkowe, co oznaczało ograniczenie dostępu do źródeł wiedzy. Lat mojej młodości nie można porównywać do obecnej epoki rewolucji informacyjnej, gdy właśnie dwoma kliknięciami wyszukałam tytuł pracy, która w tamtym samym roku – niedługo po opisanej wizycie u psychiatry - przypadkowo wpadła mi w ręce. „Płeć człowieka”, książeczka autorstwa profesora Krzysztofa Boczkowskiego, wydana byle jak na byle jakim papierze, siermiężna jak peerel, w której omówione zostało zjawisko transseksualizmu, była dla mnie wyzwalającym odkryciem. Bingo! Jestem w domu! To jest to! Idąc tym tropem dowiaduję się o operacjach (tak zwanej) zmiany płci, ale takie rozwiązanie problemu nie przemawia do mnie. Rok później dane jest mi pierwsze nawrócenie [Świadectwo], po którym moja uwaga skierowana zostaje bardziej na kwestię zbawienia w wymiarze wiecznym niż zaspokojenia - bardzo ludzkich - pragnień w wymiarze doczesnym. Zaczynam stawiać na człowieczeństwo w sobie – na wymiar ponad seksualny. W tej sytuacji nie potrzebuję i nie poszukuję konsultacji psychologicznych czy psychiatrycznych. W latach osiemdziesiątych dodatkowym argumentem za unikaniem zwierzeń w takich gabinetach jest wszechobecna inwigilacja służby bezpieczeństwa.


Pieczęć duchowa

Lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku, to w moim życiu coraz bardziej świadomy powrót do Kościoła, w którym kiedyś zostałam ochrzczona, to intensywny rozwój duchowy i religijny. Piszę o tych sprawach we wcześniejszych edycjach tego bloga i nie widzę sensu wracania do nich w tym wyjaśnieniu.

Pewnie nigdy nie dojdę źródeł swojego problemu psychicznego. Z czasem, kiedy nauczyłam się z nim żyć i funkcjonować jako człowiek, przyczyny zaburzenia sfery seksualnej stają się coraz mniej istotne. Swoje zaburzenie zaczynam postrzegać jako wyzwanie - łaskę - którą mogę i chcę wykorzystać do pracy nad sobą. Przyjmuję za własną prawdę zawartą w słowach Jezusa na temat niezdolności do małżeństwa: Bo są niezdatni do małżeństwa, którzy z łona matki takimi się urodzili; i są niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili; a są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje!» (Mt 19,10-12) W moim życiu zdają się spełniać wszystkie trzy przyczyny mojej samotności. Ostatnia z nich przyjęta została w sposób dobrowolny już po uzdrowieniu. Kto może pojąć, niech pojmuje!

Ważny dla mnie okres piętnastu lat pracy pedagogicznej z młodzieżą (1977-1992), który nastąpił zaraz po studiach, to już okres budowania własnego człowieczeństwa i świadomego dawania świadectwa człowieczeństwa wobec młodzieży. Pozytywne relacje wielu dawnych uczniów, które dotarły do mnie po latach, stanowią potwierdzenie słuszności wybranej drogi wychowawczej. Nie sądzę, żeby moje wewnętrzne problemy w negatywny sposób rzutowały na psychiczny czy moralny rozwój moich uczniów. Mam również nadzieję, że moi dawni uczniowie, z których ostatni rocznik maturzystów ma obecnie 37 lat, zdadzą kolejny egzamin dojrzałości i jeśli zajdzie taka potrzeba zrozumieją obecne świadectwo jednej ze swych dawnych nauczycielek.


Pieczęć eklezjalna

Uzdrowienie, którego doświadczyłam, miało miejsce we wspólnocie Kościoła Rzymsko-Katolickiego, w kontekście Wylania Ducha Świętego przy końcu 20-tygodniowego Seminarium Odnowy w Duchu Świętym w lutym 1999, które odbyłam w charakterze rekolekcji podjętych po śmierci mojej Mamy. Pierwszym motywem podjęcia tych ćwiczeń duchowych była chęć ponownego uporządkowania życia – odrodzenia w sobie życia chrześcijańskiego. Udział w Seminarium Odnowy ofiarowałam w intencji zmarłej Mamy.

Trzy dni przed oficjalnym zakończeniem wspomnianych praktyk rekolekcyjnych Pan Bóg dał mi łaskę ponownego nawrócenia, i niespodziewanie dla mnie samej ofiarował mi również uzdrowienie ze stanu, który postrzegałam i postrzegam jako transseksualizm. Podobnie jak nie posiadam pieczęci żadnej poradni psychiatrycznej stwierdzającej oficjalnie, że moje zaburzenie identyfikacji seksualnej zostało zakwalifikowane jako transseksualizm, tak samo nie posiadam pieczęci żadnej wspólnoty kościelnej stwierdzającej oficjalnie, że moje słowa o uzdrowieniu są prawdą.

Nauczyłam się w swoim życiu radzić sobie zasadniczo sama - zarówno w sprawach psychicznych, jak i duchowych. Uznałam, że lepsze to od wpadnięcia w ręce nieudolnych specjalistów od jednych i drugich. Dziesięć lat temu wydawało mi się, że dany będzie mi konkretny adres w Kościele – poza moją rodzimą parafią – gdzie świadectwo mojego życia zostanie zapisane i przypieczętowane. Ponieważ w sposób bardzo bolesny stało się inaczej, w tym blogu dostrzegłam szansę opisania - jednego życia (a life). Każda notka, każdy tekst, każda opowiastka, jest jak list wkładany do butelki i rzucany w bezmiar oceanu. To są moje listy o Kościele i do Kościoła. Reszta – i wszystko – w rękach Pana Boga.




12.11.2010


KOMENTARZE - tutaj

CYKL I - Wysłuchane modlitwy (1-4)
CYKL II - Kobiety mojego życia (1-3)
 
 
.