Myślę sobie

Sprawnie torując przejście wśród rozbieganego tłumu podróżnych, obie kobiety konsekwentnie - niemal w linii prostej - przesuwały się w stronę odległych peronów. Młodsza, blondynka w wieku dwudziestu kilku lat, o zdecydowanej urodzie, postawna i elegancka, w sposób widoczny pełniła rolę przewodniczki miarowo wystukującej ostrymi obcasami drogę przez rozległą halę dworca. Ciężkim truchtem podążająca za nią posłusznie Marianna Jańska, wyglądająca na lat ponad dwa razy więcej niż jej towarzyszka, starała się na nieco koślawych nogach obutych w znoszone mokasyny dotrzymać kroku młodej kobiecie. Godzinę temu obie, Marianna i Anna, wyśliznęły się chyłkiem z hotelu, w którym spędziły noc, a do którego zaledwie dzień wcześniej starsza z kobiet równie dyskretnie i nieoficjalnie przeniknęła. Anna Benet, młoda adeptka sztuki aktorskiej, do której przyjechała, tak wprawnie odwróciła uwagę doświadczonego starego recepcjonisty, że niezauważona przez nikogo Marianna z niewielkim plecakiem zarzuconym na sportową kurtkę mogła spokojnie przemknąć w kierunku pokoju aktorki, zastanawiając się po drodze, gdzie Anna, którą poznała stosunkowo niedawno, nabyła wprawę w wyprowadzaniu w pole obsługi hoteli.

Anna Benet, biorąca wraz z innymi aktorami udział w dużym plenerowym widowisku i wraz z nimi zameldowana na czas występów w niewielkim hotelu w rozległym obcym mieście, mając samotnie zajmować pokój przeznaczony dla dwóch osób, zaproponowała wspólny nocleg jadącej z daleka na spotkanie z nią kobiecie. Marianna, ścigana przez komorników i wierzycieli, chętnie skorzystała ze wszystkich zaproszeń: do darmowego noclegu, do obejrzenia spektaklu, w którym niedawna debiutantka miała zagrać jedną z głównych ról, oraz do spędzenia razem całego pozostałego czasu, którego nie było wiele. Nie chcąc marnować ani minuty, po przyjeździe Jańskiej szybko przystąpiły do omawiania najważniejszych spraw. Ta ostatnia zrelacjonowała swojej młodej gospodyni wszystko, co z niedowierzaniem umysłu zaobserwowała i czego z bólem serca doświadczyła w miejscu, w którym ostatnimi laty bywała bardzo często, i gdzie trzy lata temu spotkały się po raz pierwszy. Anna zwróciła uwagę, że jej rozmówczyni przemawia jak zatroskana matka, i spytała, czy nie powinna faktycznie być matką tamtego miejsca. Kiedy Marianna odpowiedziała pytaniem, czy Anna widziałaby siebie w roli mistrzyni w tym samym miejscu, usłyszała, że chyba inna droga jest jej pisana, gdyż właśnie zaczyna krystalizować się możliwość kariery artystycznej.

Trzy lata wcześniej, do starego średniowiecznego klasztoru studentkę ostatnich lat szkoły aktorskiej przywiózł pełen zapału młody ksiądz, z którym łączyły ją pasje artystyczne i religijne. Wyczuwał w niej coś, co jego zdaniem mogło pasować do tego otoczenia. Przywiózł i odjechał, zostawiając młodą dziewczynę w miejscu, którego część gościnna, o tej porze roku zazwyczaj tętniąca życiem, niespodziewanie wyludniła się. Ponieważ przełożone opactwa również przebywały poza klasztorem - w dłuższej podróży - nie było na miejscu nikogo, kto mógłby zająć się dziewczyną szukającą swojego miejsca w życiu. Anna została więc sama, zdana jedynie na towarzystwo starszej obcej kobiety o przetykanych wczesną siwizną włosach, która w tym miejscu spędzała letnie miesiące, starając się pomagać mniszkom w przyjmowaniu gości. Anna - próbując przełamać dzielące je bariery - zaproponowała wspólny spacer po pełnej uroku okolicy, ale spotkała się z odmową i wyjaśnieniem ze strony Jańskiej - gdyż ona to była - że nie przyjechała tutaj, żeby rozpraszać się na spacerach w plenerze. Przy kolejnej okazji Anna chciała zaprosić Mariannę do swojego pokoju na wspólne słuchanie ukochanej muzyki klasycznej, ale ta wyjaśniła trzeźwo, że trudno będzie dwóm osobom równocześnie słuchać nagrań, korzystając z jedynego dostępnego sprzętu, jakim był discman należący do Anny.

Przez parę tamtych dni mieszkały więc pod klasztornym dachem obok siebie, spotykając się jedynie na posiłkach w refektarzyku dla gości oraz na wspólnych z mniszkami modlitwach w kaplicy na pięterku. Czas między godzinami posiłków i godzinami modlitw wypełniały pracą zleconą przez którąś z sióstr: sprzątały pokoje gościnne, obierały zebrane w ogrodzie jarzyny, maglowały pościel. Pracując mijały się, niewiele do siebie mówiąc, dłużej rozmawiając jedynie podczas wspólnych śniadań, obiadów i kolacji. Po kilku dniach przyjazd kolejnego gościa - jednego z księży będących stałymi bywalcami tego domu - na tyle drastycznie zakłócił harmonię ich milczącej współobecności, że zaczęły ze sobą rozmawiać na dobre, starając się wspólnymi siłami zrozumieć patologicznie dziwaczne zachowanie duchownego. Wkrótce napłynęła cała fala dość hałaśliwych gości, na tle których Anna i Marianna wyraźnie zobaczyły, jak wiele połączyło je podczas tamtych paru dni spędzonych w ciszy.

Wyjeżdżając z klasztoru wymieniły adresy, potem wymieniły parę kartek i spotkały się parę razy. Ostatnie spotkanie właśnie dobiegało końca. Marianna wracała do swojego bankructwa i swoich długów, Anna zostawała natomiast ze swoją karierą. Wszystko zostało powiedziane, pozostawało jedynie znalezienie właściwego peronu i właściwego pociągu, który zawiezie Mariannę do domu. Anna niespodziewanie skręciła w bok i weszła do przygodnego dworcowego kiosku, mając za sobą towarzyszkę posłusznie idącą jej śladem: - Coś do czytania na drogę – jakieś pisma? - rzuciła krótkie pytanie. Marianna pokręciła głową. - To może jakaś książka? O, jest kolejna pozycja Agaty Christie! Na pewno nie chcesz? - upewniała się. - Nie, ja prawie niczego nie czytam. A w podróży to już szczególnie lubię sobie pomyśleć. - Anna Benet zwróciła się do sprzedawczyni: - A ja poproszę Agatę Christie. Wiesz – obróciła się do Marianny – niesamowicie inteligentne są jej kryminały, zbieram wszystkie.

***

Opowiedziana opowiastka jest oczywiście fikcją, w której wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób i wydarzeń jest niezamierzone i całkowicie przypadkowe, ale kiedy wróciłam do domu, zaczęłam myśleć o tej Agacie Christie. Przy okazji najbliższej grypy wzięłam ją ze sobą do łóżka, a ponieważ choroba przedłużała się, sięgałam po kolejne powieści, i tak natrafiłam na serię z Panną Marple - starą panną rozwiązującą najbardziej skomplikowane zagadki kryminalne. Umowność literatury tego gatunku powoduje, że oprócz chwilowego zaangażowania emocji, nie angażujemy w nią tak bardzo intelektu, który w tym czasie może trochę odpocząć. Dodatkową korzyścią z lektury czytanej w oryginale jest praktyka językowa.

Prawdą jest, że prawie niczego nie czytam. Prawie, gdyż chociaż konsekwentnie nie czytuję beletrystyki, to jednak innych książek od czasu do czasu używam - w różnych ilościach, zależnie od potrzeb [Taki charakter][Księgobranie]. Wtedy, gdy zaczęłam regularnie jeździć do klasztoru, w którym poznałam młodą bohaterkę powyższej opowiastki, zaczytywałam się między innymi w pismach Teresy Sánchez de Cepeda y Ahumada, w swoim zakonie oficjalnie zwanej Teresą od Jezusa, powszechnie zaś znanej jako Święta Teresa z Avili.

W Miss Marple znalazłam doskonały współczesny kontrapunkt dla swojej fascynacji barokową twórczością Madre. Chłodna intryga klasycznego kryminału wyrównała we mnie temperaturę emocji rozbujanych barokowym przepychem stylu mistyczki z Avila. Stara panna z sennej angielskiej wioseczki St. Mary Mead była jak zimny kompres na moją rozbuchaną wyobraźnię. Kryminalna fikcja stała się przeciwwagą dla mistycznego dokumentu. O tym, czego niechcący nauczyła mnie Miss Marple, opowiem być może innym razem, jeśli kiedykolwiek zdecyduję się odsłonić kulisy swojego powołania.



03.12.2010


KOMENTARZE - tutaj


.